■
RECENZJA
Droga przez mękę
Na długo
przed premierą „Pasji” Mela Gibsona, zdałem sobie
sprawę, jak trudne czekać mnie będzie zadanie, mnie jako
autora niniejszej recenzji. Trudno bowiem oceniać film,
który dla wielu, nie jest po prostu filmem, lecz
prawdziwym misterium. Ludzie ciągnący gromadnie na ten
obraz oczekują wręcz objawienia, dotyku Boga poprzez
kinowy ekran. Traktują wizytę w kinie, jako akt wiary.
Trudno się im dziwić. Jednakowoż, nie sposób nie oceniać
„Pasji” jako filmu, którym, bądź, co bądź pozostaje. I
co tu dużo kryć, filmu dalekiego od wybitności. Zawodzi
właśnie w tej najważniejszej kwestii- nie ma w nim
miejsca na osobiste, indywidualne przeżycie-ów akt
wiary. Mamy za to zaiste wierną rekonstrukcję ostatnich
12 godzin z życia Chrystusa, aż po ukrzyżowanie i
zmartwychwstanie. Wszystko w zgodzie z ewangelią, „po
Bożemu”, chciałoby się powiedzieć. Jest to prawie
dokumentalny zapis męki, przedstawiony tutaj z
rozbrajającą dosłownością. Sam Gibson nie krył, że
właśnie o taką dosłowność mu chodziło. Obraz dręczonego,
nieludzko katowanego „syna człowieczego”, z całą
pewnością nie pozostawia obojętnym. I nie ma
wątpliwości, co do jego prawdziwości. Podkreślić przy
tym należy, że obrazy tej rzezi nie są dla wszystkich.
Co wrażliwsi widzowie mogą mieć problemy z odbiorem tych
scen, choć w trakcie seansu, w którym uczestniczyłem,
nikt nie opuścił wypchanej po brzegi sali kinowej,
Trudno się dziwić. Chodzi w końcu o mękę Pańską. Problem
jednak w tym, że takie dosłowne zobrazowanie tych
męczarni stawia widza w roli biernego gapia, który
obserwując krwawe widowisko, może tylko biernie
oczekiwać wiadomego finału. Nie ma tu miejsca na nic
innego. Trudno mówić o mistycznym przeżywaniu, w obliczu
takiej obrazowej dosłowności, nie wolnej zresztą od
jawnych przerysowań. Widać to choćby w opisie zachowań
katów- rzymskich centurionów, którzy z niewysłowioną
radością, bawią się w sadystów, zadając przy tym takie
rany, których żadne Boskie stworzenie by nie wytrzymało.
Istnieje poważniejszy problem. Film Gibsona nie wychodzi
niestety poza reportażowy zapis zdarzeń, poza wierną
ekranizację stron Biblii. Nie wykracza poza znaczenia,
jakie mają ludowe misteria odprawiane od wieków. Jest
przesadnie zgodna z ogólnymi wyobrażeniami na temat męki
Chrystusa, ograniczając się w zasadzie tylko do niej,
dając przy tym wyrywkowy zapis jego nauk, tak dobrze
znanych każdemu katolikowi. Nie ma tu miejsca na
bardziej osobiste spotkanie z tajemnicą, właśnie ze
swoistym misterium, na odkrycie w sobie cząstki Boga.
Nie ma przestrzeni, którą widz, mógłby indywidualnie
zapełnić własnymi przemyśleniami. Trudno się temu
dziwić, pamiętając, że Gibson pozostaje jednak twórcą z
Hollywood, gdzie konwencja to rzecz święta, która
niestety zawsze miała tendencję do uproszczeń i
dosłowności. Choćby takich jak spadająca kropla deszczu,
niczym łza, tuż po śmierci Chrystusa. Na koniec
dostajemy oczywiście obowiązkowy, i cóż tu dużo mówić,
niezwykle dosłowny i kiczowaty (w sensie filmowym) obraz
zmartwychwstania.
Cóż poradzić-taka konwencja. Jednak od dzieła sztuki,
(którym czasem film bywa), a do tego od dzieła o takiej
tematyce, pragnie się czegoś więcej, choćby za cenę
pewnej prowokacji, która wcale nie musi zamieniać sacrum
w profanum.
Recenzja
by KOS |