Rzadko się
zdarza, aby amerykańska przeróbka jakiejkolwiek
europejskiej produkcji okazała się lepsza od oryginału.
Nie inaczej jest w przypadku komedii "New York Taxi".
Główną bohaterką filmu jest Belle Williams (Queen
Latifah), świeżo upieczona właścicielka licencji na
prowadzenie taksówki. Pech jednak chce, że pewnego dnia
do jej samochodu wsiada Andy Washburn (Jimmy Fallon),
policjant-nieudacznik, któremu właśnie odebrano prawo
jazdy. Mimo zakazu przełożonych gliniarz nie chce
zrezygnować z prowadzenia sprawy napadów na banki, za
którymi stoi gang pięknych brazylijskich włamywaczek. W
akcję dodatkowo wciąga Belle.
Oszukiwałby się ten, który twierdziłby, że komedia
"Taxi" z 1998 roku według scenariusza Luka Bessona to
kino wysokich lotów. Jednak produkcja, która okazała się
jednym z największych przebojów kasowych we Francji i
doczekała się dwóch kontynuacji, jest bardzo zabawna i
nie sposób się na niej nudzić. Tymczasem remake
pozbawiono dynamiki, śmiesznych postaci i co najgorsze
interesujących scen pościgów samochodowych.
Film nie jest jednak stracony do końca. To, co jego
twórcom można zaliczyć na plus, to feminizacja
scenariusza. W roli głównej obsadzono piosenkarkę i
aktorkę Queen Latifah, która ma na tyle charyzmy, iż
jest w stanie utrzymać uwagę widza do napisów końcowych.
Zadanie jej ułatwiono bardzo, bowiem partneruje jej
amerykański Jaś Fasola - Jimmy Fallon, wypadający w
swojej roli naprawdę żałośnie. Dlatego widz może być
wdzięczny za resztę żeńskiej ekipy, która elektryzuje
atmosferę. Mowa tu o pani porucznik z nowojorskiego
posterunku policji (Jennifer Esposito), a przede
wszystkim o długonogiej modelce Gisele Bündchen,
wcielającej się w szefową grupy włamywaczek. Namacalna
konfrontacja policjantki i przestępczyni to jedyna
trzymająca w napięciu scena.
Przy całej sympatii do serii francuskich komedii o
zwariowanym taksówkarzu oraz do talentu aktorskiego
Queen Latifah, mam nadzieję, że w Hollywood nie powstaną
kolejne części "New York Taxi".
Helena Korso
o filmie |